czwartek, 17 października 2013

Włoski kult czyli socjologicznie o włosach

Włoski kult - ten niejednoznaczny tytuł posta sam mi się napisał.

A chodzi wcale nie o Włochy czy opcjonalne wstydliwe wyznanie o fascynacji italo disco:P

Tylko o włosy.

A konkretnie włoski Ni.




Dość długie, miękkie, z lśniącymi refleksami, falujące.
Włoski, które uwielbiam jako integralną część jej osoby.
Kocham przytulać się do niej w nocy i całować pachnącą główkę.
I kocham, kiedy przychodzi rano po obudzeniu z fryzurą a' la Tina Turner ściskając misia lub Kicię i woła z uśmiechem "Ceeeeść!"


W zasadzie to kojarzy mi się bardziej z Meridą Waleczną. O tak. To spojrzenie się zgadza!



Włosy jej zatem rosną sobie na dziko, w zasadzie powinniśmy iść podciąć końcówki, ale Ni nie darzy zbytnim zaufaniem fryzjerek.

I kiedy tak spojrzałam na te końcówki, wymagające zaopiekowania się nimi, spojrzałam  też na mój stosunek do włosów Ni.

I to jak matka socjologiem podszyta.

Dlatego zobaczyłam  moim stosunku do jej włosów swego rodzaju narzędzie sprawowania władzy.

Złapałam się na tym, że sprawuję poprzez nie symboliczną kontrolę nad Ni.

Badania jakie znalazłam wskazują m.in na to, że długie włosy u dzieci mogą służyć swego rodzaju bezrefleksyjnemu związywaniu dzieci z rodzicem i ich ujarzmianiu - wymagają przecież więcej zabiegów, których dzieci jeszcze nie potrafią wykonać.

Kiedy pomyślę o wymyślnych fryzurach niektórych dziewczynek, albo niegdyś modnych kokardach, tonach spinek i opaskach, to mi się to gdzieś zgadza. Przez władczy stosunek do włosów dziecka można wtłaczać je w swoje kanony piękna czy demonstrować styl życia.

A czy my jesteśmy "włoskimi dyktatorami?"

Być może.

Włoski Ni swobodnie zapuszczamy łącznie z grzywką, która do tej pory była jej "fashion statement" - i na razie przecież moje dziecko nie ma nic do powiedzenia w tej kwestii.

Myjemy je wtedy, kiedy uważamy to za słuszne, szczotkujemy, czeszemy wedle własnego gustu w zawadiackiego koka na czubku głowy, radosne ślimaczki albo kitkę a'la lata osiemdziesiąte z boku.

Włoski Ni są coraz dłuższe i przez to sprawiamy, że czasem może być jej niewygodnie. Pojawił się u niej nawet bardzo kobiecy gest ich odgarniania, kiedy są rozpuszczone czy nawijania na palec. Czy w ten sposób wtłaczam ją w rolę małej kobietki?

De facto trochę ją okiełznujemy "po włosku. Pan mąż szczotkuje grzywę, ponieważ cechuje go nieosiągalna dla mnie cierpliwość.:) A ja tworzę szybkie fryzury, które zresztą często zazwyczaj się mi rozwalają z racji braku wprawy i wielkiej ruchliwości Ni.

Zastanowiłam się, skąd u mnie ten to lubowanie się w jej włosach.

Ano dlatego, że są po prostu jej.
I są moim zdaniem ładne. 
Na szczęście odziedziczyła je w genach po rodzinie pana męża nie po mnie...

I na pewno dlatego, że ja jako dziecko miałam zawsze włosy obcinane krótko. Bo tak było wygodniej, zresztą nie nigdy nie były imponującą grzywą. A moja kiełkująca kobieca tożsamość łkała z żalu i złości;) Czyli de facto odbijam sobie swoje żale...

Włosy Ni więc  lśnią, rosną, falują.
Dla mnie są już nierozerwalnie związane z jej osobowością i dzikim urokiem.

I tak jak ja w pewnym stopniu sprawuję jeszcze władzę nad nią poprzez te włosy, tak ona wyraża swoje zdanie i manifestuje niezależność poprzez nie.

Kiedy ma zły humor, nie pozwala się uczesać czy pogłaskać po nich czy  zrobić sobie rano fryzury i żąda wściekła: "mamusiu, zostaw moją głowę!" czy "nie chcę fryzury!". Czasami przeciwnie  - domaga się określonego uczesania i podziwia się potem w lustrze.

Czyli włosy to też demonstracja jej indywidualizmu.

No właśnie. 

Włosy to nie jest taka OCZYWISTA sprawa.

Znalazłam kilka książek na temat włosów właśnie i ich roli  w czasie dojrzewania i poszukiwania tożsamości płciowej czy kształtowaniu orientacji seksualnej, w chorobie i starzeniu się, w pełnieniu ról życiowych i zawodowych.

Na pewno kiedyś je dorwę w swoje łapki;)

A Wy?

Myślałyście kiedyś o nich nie w aspektach stricte pielęgnacyjnych czy estetycznych?

Mi te myśli przemykają często po głowie rano, ponieważ dojeżdżam do pracy tramwajem codziennie z dziewczyną nieco starszą chyba ode mnie, obdarzoną pięknymi i bardzo grubymi włosami, które SIĘGAJĄ ZA KOLANO i są codziennie splecione w warkocz.

To ta pani w białej bluzce -  natknęłam się na nią uwiecznioną w konkursie na najdłuższy warkocz na festynie Farnym "Warkocz Magdaleny"  (swoją drogą ten konkurs to też niezły pokaz fetyszyzmu; a zastanawia mnie też podobny typowo kobiecy typ sylwetki każdej z pań, przez co cała ich postać przywodzi na myśl archetypową Jagienkę...)  zdjęcie via MMPoznań.



To niezły ciężar gatunkowy. 

I dosłowny...


P.S Na Kiddie poruszałam kiedyś temat good hair czyli problematycznej i bardzo ciekawej kwestii włosów Afroamerykanek. Teraz zobaczyłam jak wiele publikacji na Amazon jest poświęconych właśnie temu tematowi. Dla mnie - ponieważ interesują mnie kwestie zawiłości obyczajowych, kulturowych, genderowych, rasowych, feministycznych, równościowych - to fascynujący temat.

P.S 2 Czyż ta mała nie jest zachwycająca



P.S 3 Nie może nie być tej piosenki dzisiaj...

6 komentarzy:

  1. bardzo ciekawy wpis :) Kacperek myje swoje włosy codziennie, sam albo mnie prosi o umycie jak w salonie z masażem. Raz w miesiąc chodzi do fryzjera, Kacperek lubi podkreślać-męskiego. Nie lubi ekstrawagancji typu pianki, żele i inne. Gdy patrzę na jego blond włoski, czasami podobnie jak Ty nie mogę się oprzeć, podchodzę wącham, a mój syn tylko patrzy na mnie ja na wariatkę. Jeszcze nasunęła mi się jedna refleksja związana z włosami, ale w mniej przyjemnym aspekcie. Wczoraj w pracy pani pielęgniarka sprawdzała moim uczniom czystość głów, mamy XXI wiek a wszy nadal są!! Szkoda mi takich dzieci, które są tak bardzo zaniedbane, to jest bardzo smutne...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dla mnie to to przeintelektualizowane ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. A znasz mistrza ciętej riposty? :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Przypomniało mi się, jak opowiadała moja babcia (obecnie lat 96) o czesaniu. O tym, jak mama robiła im warkocze, tak ciasne, że aż bolała skóra głowy. Powyżej warkoczy musiało być idealnie gładko. Pomyślałam o tym w socjologicznym kontekście (choć raczej bliższa mi antropologia kulturowa...).
    Moje córki (lat 24 i 21) traktowały swoje włosy fantazyjnie - farbowały, przycinały, starsza miała też dredy. A ja uwielbiam na ich włosy patrzeć :)
    Piszę u Ciebie po raz pierwszy, trafiłam od Precla.
    Ania M.

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajnie, że możesz tak czesać Ninkę ! moja Lena to straszna indywidualistka. Nie daje się czesać. Pomimo tego, że długie włosy, bardzo rzadko da zrobić kucyk, a nie mówić o finezyjnych upięciach. Ma dopiero dwa lata, może w końcu przyjdzie moment ,że sama będzie chciała, żebym robiła jej kucyki.
    Fajny temat. Ja jestem obecnie namiętna czytelniczką blogu Anwen o wlosomaniactwie. I próbuje naturalnymi sposobami swoje własne włosy doprowadzić do ładu.

    Zoa81/elais

    OdpowiedzUsuń
  6. przyznam się, że czuję się nieco zaskoczona.
    u starszego syna odkąd włosy zaczęły rosnąć - po prostu je goliliśmy. u młodszego mam ochotę, by były długi.
    Zartowałam czasami, że jak nie mam córeczki, to Wit przynajmniej będzie wyglądał jak dziewczynka, ale to mogą nie być żarty ;)

    OdpowiedzUsuń