niedziela, 6 października 2013

Nasz mały PRL. I przepis na nostalgiczny blok czekoladowy

Wypożyczyłam z kochanej biblioteki książkę pt. "Nasz mały PRL". (p.s pozdrowienia dla Pań bibliotekarek, które nas tak mile witają :))

Para dziennikarzy i antropologów (I. Meyza i W.Szabłowski) wraz dwuletnią z córeczką postanowiła przeprowadzić niecodzienny eksperyment i przenieść się wehikułem czasu do lat osiemdziesiątych. A dokładnie do roku 1981 (To rok symboliczny i dla mnie - wtedy się urodziłam, dwa dni po wprowadzeniu stanu wojennego:))




Autorzy postanowili sprawdzić jak się wówczas żyło dorosłym. Jak wyglądało życie codzienne i relacje międzyludzkie.

W tym celu porzucili sumiennie wszystkie współczesne dobra i udogodnienia, które wydają się oczywistością i nie są na co dzień zauważane. A wtedy stanowiły obiekt marzeń.
Dezodorant.
Miękki papier toaletowy.
Krem, balsam, podkład, puder, błyszczyk, odżywka.
Podpaski. Tampony. (sic!)
Bawełniane wygodne i ładne ubrania. 
Pralka automatyczna, zmywarka.
ITD.

I zamienili je na przaśne ciasne mieszkanko, plakaty z Modern Talking, salceson i ziemniaki, watę zamiast podpasek, pralkę franię, meblościankę Kowalskiego itd.

Muszę przyznać, że Witek Szabłowski z zaczeską i wąsem wygląda tak koszmarnie PRLowsko, jak tylko można:)

Eksperyment to nie tylko przebieranki potrzebne de facto przede wszystkim do promocji książki i zrobienia szumu ale i garść ciekawych uwag na temat ówczesnych relacji. (recenzja książki w Hist Mag tu)

Obnaża wady zarówno PRL-owskiej siermięgi jak i krwiożerczego kapitalizmu.

Czy dzisiaj umielibyśmy przeżyć na co dzień bez podstawowych zdobyczy technologicznych - komórki i Internetu? (mnie ta wizja przyprawia o palpitacje; nic dziwnego - Internet i to co się w nim dzieje to nie tylko moja pasja ale i zawód...)
Wszystkie codzienne sprawy zajmowały dwa razy więcej czasu niż dziś. Detoks od informacyjnego szumu mógłby przyprawić nas o efekt odstawienia.
Wtedy każdy był od każdego zależny, wymieniał się usługami, przysługami i i informacjami. Więcej się spotykano, rozmawiano.
Ale też walczono, gorączkowano się, okazywano wyższość, przepychano, załatwiano poza kolejką..

Na dodatek czytam zatrważającą przytoczoną definicję męża idealnego z poradnika "Zdrowie kobiety":  Dobry mąż i ojciec oznacza mężczyznę, który nie poje i przynosi do domu zarobione pieniądze. Jeśli do tego pomaga żonie na przykład wynosi śmieci i wykonuje dobre naprawy, jest już niemal ideałem. O rzeczywistym udziale wżyciu rodzinnym, zajęciach gospodarskich i opiece nad dzieckiem tradycyjne kanny rodzinne niewiele mówią". Zastanawiam się jaki był kontekst tej wypowiedzi i czy to na pewno jest na serio... Wypowiedź ta oddaje jednak z pewnością jakiś odcinek ówczesnej rzeczywistości. Przeczytane przeze mnie Marzenia i Tajemnice Danuty Wałęsy potwierdzają - w wielu domach tak właśnie było.

Zaraz, zaraz.
Czy tylko wtedy? 
Ewidentnie homo sovieticus przetrwał w nas jak pasożyt i nieźle sobie dalej radzi...
Zmieniła się technologia, ale czy nie jest tak, że nasze słabości i tęsknoty są podobne?

Tymczasem na fali nostalgii mojego pokolenia jak ciepłe bułeczki sprzedają się design i moda inspirowane tamtymi czasami. 
Przyglądamy się tamtej erze czasem z przymrużeniem oka, czasem się wzruszamy i udajemy, że do tego oka wpadł jakiś paproch, czasem z hipsterską odwagą obnosimy się z dosłownymi cytatami z epoki typu wąsy (dobrze, że nie nieogolone pachy i nogi...). To dla takich jak my firma Wojas wznowiła kozaki Relaksy. Dziś to znienawidzone niegdyś obuwie kosztuje prawie 400 zł.

Nam jest łatwiej myśleć pozytywnie o pewnych aspektach PRL.
Moje dzieciństwo wcale nie było szare i smutne. Nie pamiętam też niedoborów - moi, i nie tylko moi, rodzice starali się byśmy nie odczuwali skutków chwiejącej się polityki i ekonomii. Zresztą nie mając żadnego porównania i punktu odniesienia nie mieliśmy za czym tęsknić... Za to dokładnie pamiętam moment transformacji, pojawienie się bułeczek  kajzerek identycznych jak od szablonu czy tego, że wejściu MTV i PC-ta z grami komputerowymi do mojego domu zawdzięczam żywe zainteresowanie angielskim:)

Dlatego też na fali wspomnień czytając książkę poczułam przemożną jesienną ochotę na małe co nieco... Jednym słowem dopadła mnie klasyczna "słodyczówka" jak mawiało się u mnie w domu.
Ale nie mogłam zaspokoić swojego "sweet tooth" byle czym.
 O nie.
To musiało być coś specjalnego.

I tak powstał NOSTALGICZNY BLOK CZEKOLADOWY.
Smak dzieciństwa. Delikates.

Z modyfikacjami:
  • Zmniejszyłam jednak składniki o połowę (czyli pół kostki masła, 250 g mleka w proszku, nieco mniej niż pół szklanki cukru - bo mleko jest słodkie)
  • Dodałam do herbatników kilka garści żurawiny suszonej. Proponuję jeszcze orzechy włoskie.
  • Zwiększyłam ilość gorzkiego kakao - ok 4 czubate łyżki
  • Dodałam także kilka łyżek zwykłego mleka - bo masa była dla mnie za gęsta
  • Przypadkowe grudki zmiksowałam blenderem przed dodaniem dodatków

Recenzja Niny: Moje gadatliwe dziecko zamilkło na pięć minut dokładnie oblizując łyżkę. Po stwardnieniu bloku zjadła ukrojony pasek w ekspresowym tempie, przewracając oczami z zachwytu. Czy to RP, czy PRL, dzieci kochają blok...

P.S Nie da się zjeść za dużo tego wyrafinowanego specjału - dlatego polecam  zrobienie go z połowy porcji. W końcu to ma być luksus:)



P.S 1 Jeszcze raz dziękuję za udział w ankiecie! Będę pomalutku czytać i odpowiadać, widziałam, że pojawiły się pytania do mnie. Dzięki!

P.S 2 Piosenka na dziś musiała być oczywiście z lat 80-tych. Panie i panowie, jedyna i wyjątkowa Kate Bush:

 

1 komentarz:

  1. te czasy są fajne, ale...we wspomnieniach, a blok kocham, podjadam raz na jaki czas, bo mocno sycący. post fajny, nawet dla mnie-raczej lubiejacej zdjęcia niż teksty;) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń