Minął rok od melodramatycznego posta napisanego w lekkim szoku po pierwszym dniu Ni w żłobku.
Po upływie tego roku jest zupełnie inaczej.
Jest świetnie.
To ja wczoraj wstałam zestresowana i z bólem głowy, budząc się jak uczennica co chwilę, aby tylko nie zaspać.
Widok dziecka wyszykowanego do przedszkola przyprawił mnie o łopot serca ze wzruszenia...
Ni podrałowała z radością, włożywszy uprzednio na plecy plecaczek ze swoją ukochaną Kicią i taszcząc worek jaki uszyła jej nasza kochana niania (a matka dołożyła dwa grosze, fastrygując na szybko krzywo aplikację sową. Kumpela potem słusznie zwróciła uwagę, że brak im białek :P Ale to takie sowy grozy :P).
Na wszelki wypadek zaprojektowałam i zamówiłam jej imienniki na ubrania.
Chyba słusznie, bo już dziś pan mąż szukał jej bucika w całej szatni. Znalazł się w szafce innej Niny:)
W przedszkolu nawet się specjalnie nie pożegnaliśmy. Pomachała nam w drzwiach i potuptała za panią.
Wychodziła zaś z uśmiechem rozbawiona, w pląsach. Dzisiaj pan mąż musiał ja prawie przekupić, aby zgodziła się pójść do domu...
Wiem, że to za wcześnie by oceniać i sądzić, że tak już będzie.
Ale już teraz myślę o tym, co wpłynęło na to, że wczoraj i dziś odbyło się to tak bezboleśnie.
Oczywiście - jest starsza, naturalnie bardziej rozwinięta społecznie i emocjonalnie.
Pogłębiły się także jej przydatne z pewnością w grupie cechy charakteru - jej spontaniczność, odwaga, towarzyski charakter.
Ważne jest w dużej mierze to, że prababcia S. przez pół roku finansowała jej zajęcia w klubiku. Przez pół roku po zabraniu jej przez nas ze żłobka Ni trzy razy w tygodniu uczestniczyła w zajęciach - z wielką radością i ochotą. A wszystko po to, by miała kontakt z rówieśnikami i uczyła się zasad przebywania w grupie. Dzisiaj to procentuje.
Już od dłuższego czasu przygotowywaliśmy ją na pójście do przedszkola. Bardzo pozytywnie reagowała na wieści o tym, że za jakiś czas to nastąpi, wręcz nie mogła doczekać się "pójścia do dzieci".
I co ważne - trafiła do małego przedszkola, przyjaznego, przyjaznego jeśli chodzi o wygląd i wyposażenie i organizację. Nie twierdzę, że to atuty zarezerwowane dla przedszkola prywatnego, ale my już na wstępie poczuliśmy, że nasze dziecko jest tam bardzo ważne - razem ze swoimi potrzebami, indywidualnym charakterem. I ważni jesteśmy my - rodzice, razem z naszymi priorytetami a nawet lękami, które pracownicy starają się rozwiewać.
Myślę o tym roku jaki upłynął i myślę ze zgrozą o okresie, kiedy chodziła do żłobka. Nie mogliśmy przewidzieć konsekwencji. Tak jak każdy rodzic mieliśmy nadzieję, że będzie ok.
Dziś jednak żałuję stresu na jaki ją i siebie naraziliśmy, ciężkich chorób, jakie przeszła. Pamiętam ohydny plaster z imieniem na plecach pierwszego dnia i myślę o tak wielkich grupach w żłobku jak o przechowalni dzieci. A to wszystko pomimo jak najlepszych intencji personelu.
Wielka grupa zwyczajnie nie nadaje się dla młodszych maluchów. Spotkałam się z teorią, że dzieci chorują w przedszkolach czy żłobkach w pierwszym okresie między innymi z racji osłabienia stresem rozstania.
Czy to słuszna teoria? Nie wiem. Wiem tylko, że rzeczywiście Ni straszliwie nam chorowała i to zachorowała na obturacyjne zapalenie oskrzeli już po czterech dniach w żłobku, podczas których zresztą bardzo płakała i była totalnym outsiderem.
Wierzę, że teraz Ni sobie poradzi. Że to jej czas. Właściwy czas na pójście do przedszkola.
Obawiam się teraz tylko (i aż ) chorób. Oby nie wróciły.
Jestem ciekawa Waszych doświadczeń po pierwszym dniu w żłobku, przedszkolu, szkole.
Tymczasem pan mąż też puchnie z dumy jak ja. Wysłał mi wczoraj poniższą relację dumnego tatusia::)
Jadę po Ninkę po obiedzie.
W szatni dość tłoczno, widzę parę poznaną na wcześniejszym spotkaniu.
Za chwilę wychodzi "ciocia" z ich córką. Parę uwag, miły uśmiech i informacja: był mały kryzys, ale pod wpływem innych dzieci.
No tak, myślę. Ninka pewnie jednak płakała i powtórzymy scenariusz ze żłobka.
No trudno, twardzi jesteśmy, damy radę! Wychodzą kolejne dzieci, kolejne panie mówią, że było dobrze. Rozglądam się po szatni.
Nagle drzwi otwierają się na oścież i wpada torpeda!
"TATUŚ !!! HA HA HA HA HA !!!"
I już wisi na mnie roześmiana. Lekko zszokowany podnoszę pytający wzrok na "ciocię", a ta - odziana w uśmiech numer 5 - mówi: "Wszystko świetnie, jest przeurocza! Pa pa, słodziaku! I buzi buzi. I jeszcze po wyjściu znów drzwi uchyliła i pomachała!"
Tak, wiem. Jestem zakochanym ojcem, bla bla. Ale to są twarde fakty ;]
Idąc do jej wieszaczka miałem ochotę zrobić to, co ten pan poniżej po rozbiciu kręgli ;)"


Czyli najzwyczajniej w świecie potrzebowała jeszcze roku. Super że tym razem poszło tak dobrze.
OdpowiedzUsuńPo tym filmiku będę się śmiała za każdym razem, jak wejdę w ten stan :) gratuluję!
OdpowiedzUsuńPo całym filmie będzie jeszcze lepiej, polecam ;)
UsuńGratuluję :-)
OdpowiedzUsuńU nas 3 lata, 3 miesiące, malutkie kameralne przyjazne przedszkole i.... porażka po całości :-(
A był wcześniej żłobek czy coś podobnego?
UsuńZłobka nie było, bo nie miał kto go odbierać wcześniej, musiałby spędzać tam czas od 8 do 18. Nie był na to gotowy. Dwa razy w tygodniu chodziliśmy na 2-godzinne zajecia dla dzieci, podczas których zostawał w sali sam z dziećmi.
UsuńZazdroszczę. Zwyczajnie, beznadziejnie, do bólu szczerze - zazdroszczę.
OdpowiedzUsuńAle i gratuluję :) oby tak dalej ;)
Dobrze, że Ni dobrze, bo wtedy i Wam dobrze.
OdpowiedzUsuńI dobrze czytać takie wiadomości.
Fajnie, że trafiliście na takie przedszkole, bo to naprawdę wielka rzadkość - większość prywatnych, kameralnych przedszkoli jest co prawda ok pod względem opieki, ale edukacyjnie i wychowawczo niestety kiepściutko.
A co do chorób - ja uważam, że one zawsze będą, gdy dziecko zetknie się z innymi dziećmi, bez względu na to, jak to przeżywa psychicznie - dobrze czy źle. Antek przechorował większość pierwszego roku w przedszkolu, Mania od urodzenia łapała wszystko, szpitale pozaliczane, taka kolej rzeczy chyba.
Ale oby to wszystko było już za Wami.
Wszystkiego dobrego.