Podobno jako dziecko byłam nieśmiała i "wydelikacona".
Kiedy ktoś mnie zagadywałam patrzyłam przez niego przez rozczapierzone palce.
A do piaskownicy nie wchodziłam, bo bałam się "że sobie rączki pobrudzę" (niv dziwnego ubrana pewnie w swego czasu modne chińskie sukienki z kokardą).
Istny dramat.
Miss Mimoza,
Dlatego chciałam, oboje chcieliśmy, żeby Ni była inna.
Otwarta, śmiała, aktywna i wysportowana.
I jest inna.
Miss Torpeda.
Może trochę od tego chcenia, ale przede wszystkim dzięki wrodzonym predyspozycjom wspieranym przez godziny spędzane na powietrzu z panem mężem. Spędzane aktywnie - na marszach, wspinaniu się, biegach i buszowaniu w zbożu.
Na placu zabaw Ni ściąga buty i biega na bosaka, wspina się na ścianki i najwyższe zjeżdżalnie, zwisa na rurkach, wdrapuje po linie. Prawie nigdy nie prosi o pomoc i szybko się uczy różnych technik - moim zdaniem wszystko dzięki pomysłom pana męża, który jednocześnie uczy ją dbania o własne bezpieczeństwo, poprawnego schodzenia itd.
Podziwiam ją. Jestem dumna. Zazdroszczę jej;)
Sprawnością i śmiałością przewyższa czasem starsze dzieci.
A przecież jest mniejsza od nich i swego czasu - bardziej chorowita.
O tym, że wysportowanie i śmiałość efekt nie tylko usposobienia i predyspozycji fizycznych, ale i w ogromnej mierze podejścia rodziców, mogłam się przekonać dzisiaj.
Na placyk przyszło małżeństwo z dziewczynką około ośmioletnią. Raczej mało sprawną, ale chcącą chociaż spróbować swoich sił i co chwilę wołała tatę, aby na nią popatrzył w chwili, kiedy próbuje pokonać własne słabości.
Tymczasem jej mama co chwila nawoływała: "nie wspinaj się, bo spodnie zaraz będą brudne", "nie zwisaj, bo to niebezpieczne i możesz spaść", "nie wchodź wyżej, bo się poślizgniesz i rozbijesz głowę" itd.
Tymczasem Nina buszowała w piasku ze świeżo poznaną podobnie spontaniczną rówieśnicą, wzniecając tumany kurzu i biegając z dzikimi okrzykami szukając potworów na placu.
Dziewczynka zrobiła parę prób, ale nie widząc entuzjazmu i wsparcia rodziców zaprzestała działania. Po chwili cała trójka zebrała się do domu.
Miss Mimozy nie mają lekko, rówieśnicy jak mi się wydaje nie dają im taryfy ulgowej. (Chociaż może dziś wygląda to inaczej, skoro tak spada poziom aktywności fizycznej dzieci i młodzieży?)
Przykładem jest dzisiejsze zachowanie Ni - spontanicznej i dziecięco szczerej.
Kiedy dziewczynka nie mogła sobie poradzić z wejściem na zjeżdżalnię, Ni wybuchła śmiechem: "Mamusiu, jakie to śmieszne, że dziewczynka nie może wejść!".
W jej głowie taka nieporadność jest czymś nadzwyczajnym i zabawnym. Musiałam jej wytłumaczyć, że różni ludzie mają różne predyspozycje i jej też czasami coś się nie udaje. Przyjęła ze zrozumieniem.
Ale u starszaków to rozbawienie zamienia w wyśmiewanie.
I tak sobie myślę w kontekście swoich doświadczeń - nie warto hodować swoim lękiem o dziecko miss Mimozy, ale za to wzmacniać wszelkie sygnały miss Torpedy i dać jej trochę wolności.:)

Jakbym o Zochaczu czytała. Niczego się nie boi, wszędzie wejdzie i wszystkim się zachwyca ;).
OdpowiedzUsuńMojemu synowi przydałaby się taka koleżanka-torpeda :-) On taki sam.
OdpowiedzUsuń